Usłyszałam ostatnio, że skąpię na dziecko. Skąpię, bo wózek mam z ogłoszenia, bo kupuję używane ubranka, bo mamy specjalny dezynfekator do zabawek Młodego - zabawek, które "odnawiamy". Wózek mam genialny - Inglesina, której nie kupiłabym w sklepie ze zwględu na grube tysiące. Wózek mój wymarzony, więc wyszperałam w Internecie, spotkałam się z ówczesnym właścicielem, dyrektorem firmy - wózek wyglądał jakby nim tylko po tamtych marmurowych podłogach jeździli (pewnie nie jedyny wózek, jaki sprawili dziecku). Co w tym złego, że niewielkim kosztem mamy wymarzony wózek. A ciuszki? Jaka mama nie znosi podczas syndromu "wicia gniazdka" stosu ciuszków? I ja znosiłam. Tylko czym się różnią ubranka z second-handu od tych, które dostałam od kuzynki po jej synku? Uprałam, uprasowałam - są. Wesołe, kolorowe, dobrej jakości - niektóre nawet z metkami. A czy mnie nie stać na nowe ubranka? Pewnie by mnie było stać, ale chyba szkoda tej góry pieniędzy na ubranka, które ponosi miesiąc, dwa.
Nie czuję, że skąpię na dziecko. Za zaoszczędzone pieniądze ma chociażby karnet na naukę pływania
Nie czuję, że skąpię na dziecko. Za zaoszczędzone pieniądze ma chociażby karnet na naukę pływania
Skomentuj