Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

    witam, wątek będzie bardzo długi, ale muszę się w końcu komusię wygadać i dostać opinie osób zupełnie postronnych...

    od dawna zastanawiałam się nad napisaniem i cały czas zwlekałam. czata goryczy się przelała, a ja nie wytrzymałam. jestem z moim facetem od 4 lat, mamy 7 miesięczną córeczkę. bylo między nami jak było... raz lepiej, raz gorzej - ale ogólnie staramy się utrzymać ten związek w jak najlepszym porządku. kłócimy się o różne kwestie, czasem o te zupełnie błahe, później znów o coś z większego kalibru... no i właśnie... tym cięższym kalibrem jest matka mojego partnera... zaczęło się jakieś 2,5 roku temu, może wcześniej, ale było to sporadycznie i po prostu nie przywiązywałam do tego uwagi. zaczęło się od wyprowadzki. studiowałam w mieście oddalonym o 300km i po roku chłopak postanowił się przeprowadzić tam razem ze mną. byłam wtedy na 2gim roku. jego matka za wszelką cenę starała się wybić mu to z głowy, argumentując to tym, że szkoda pieniędzy... żeby pracował i mieszkał tam ze mną i na to wydawał pieniądze (a raczej na mnie...) dodam, że również pracowałam. codziennie. wychodziłam rano na uczelnię i między zajęciami, a pracą miałam zaledwie 1.5h... w tym czasie leciałam do domu, robiłam obiad i leciałam do pracy. w domu byłam koło 23 i tak cały tydzień. w między czasie X (tak ją nazwijmy, bo teściowa w jej wyoadku nie przejdzie mi przez gardło, a raczej przez klawiaturę) wymyśliła inny plan i oznajmiła mi, żebym namówiła mojego faceta, żeby nie mieszkał tam ze mną, bo naprawdę szkoda jego ciężkiej pracy i zarobionych pieniędzy tylko po to, żeby mieszkał tam ze mną... a co jest w tym wszystkim najlepsze!!! w tym czasie nagrała mu robotę w całkiem innym mieście i ogarnęła mu nawet stancje? ma to sens? bo według mnie wcale. po tym wszystkim była dłuższa cisza. ja sobie dałam spokój, mimo że wczesnej bardzo mnie to zawołało. skończyłam studia, wróciliśmy do miasta rodzinnego... no i się zaczęło. potrafiła posiedzieć mi, że jestem po*********..a, bo w odpowiedzi na jej pytanie, czy podoba mi się opaska, którą kupiła sobie w Ciechocinku, usłyszała 'NIE' mój facet nie zareagował. była rozmowa, przeprosił i porozmawiał z nią. później zaczęły docierać do mnie inne informacje... że obraża moją rodzinę, opowiada, że mój tata znęcał się nad moją mamą, a ona przed nim uciekała, że mój tata jest naterialistą i więcej z nim nigdzie nie pojedzie, bo nie będzie nabijać mu kabzy (wiózł ją 700km i wziął od niej na paliwo 220zł) obgadywala moich rodziców, chociaż z moją mamą rozmawiała raz przez telefon... obrażala mojego brata, mimo że nigdy nie miała z nim styczności. któregoś razy poznała w busie (pracuje w Niemczech) kobietę, której opowiadała różne rzeczy na mój temat... że jak ja wyglądam, że jak jej syn może że mną być, że jestem z nim dla kasy (której wtedy wcale nie miał. mój brat załatwił mu normalną, legalną pracę. rok temu ja pomogłem założyć mu firmę, duża pomoc językowa, a klienci to niemcy) nieszczęśliwym trafem kobietą, której się żaliła, była mama mojej przyjaciółki. przeżyłam to, że obrażala mnie. ale to, że przywaliła się do mojej rodziny, bylo dla mnie końcem. powiedziałam mojemu facetowi, on nieszczególnie coś z tym zrobił. zostawiłam go. wtedy on zrobił jej wojnę. dla mnie było za późno. bujałam się tak bez niego kilka miesięcy i zrozumiałam, że cholernie mi go brakuje, że kocham, itp. do jego matki nie odzywałam się dobre 11 miesięcy (nawet jak wróciliśmy do siebie) aż do momentu kiedy przyszła do mnie do pracy i przywitała mnie tekstem "ojej, jak miło Cię widziec" i zapytała, czy nie powiem jej tego samego... odpowiedź raczej wiecie jaka była, bo wyszła jak zmyta... zaszlam w ciążę... uznałam, że ze względu na to, że będzie łączyć nas dziecko, dam jej ostatnią szansę. przeprosiła, na początku było wszystko super. w 7 miesiącu ciąży zaczęła udzielać mi złotych rad typu "hartuj sobie sutki ręcznikiem", "musisz karmić dziecio piersią jak najdłużej. nie odciągać, tylko piersią, bo to ekonomiczne [?ż?]" zlewałam. uparła się, że na poród musi zjechać z pracy, bo musi mi pomóc, być przy mnie i przy porodzie :] powiedziałam jej grzecznie, że dziękuję, nie skorzystam, bo chcę mieć przy sobie swoją mamę, a nie ją. los chciał tak, że córcia urodziła się 2 tyg. przed terminem i X była jeszcze na miejscu. a jej pomoc wyglądała tak, że przyjechała do mnie w dzień wyjścia ze szpitala i kiedy córka zaczęła płakać, bo ewidentnie trzeba było zakropić jej nosek i go wyczyścić, zabrała mi dziecko z rąk, zaczęła masować po brzuszku... aż Małej z kikuta zaczęła lecieć krew (w szpitalu też była w dzień porodu)... na następny dzień z mężem i dwiema córkami (każda z nich ma męża i dwoje dzieci) i tak siedzieli mi na głowie od piątku do niedzieli. nie odzywałam się, bo nie chcialam zadymy, ani robić przykrości mojemu facetowi. później siostrzyczki przyjeżdżały bez zapowiedzi i siedziały u nas cały dzień (najważniejsze: mieszkamy mieszkamy u moich rodziców). w końcu przyjechała z pracy moja mama, ona wyjechała. sypiałam po 2-3h więc miałam wielka nadzieję, że w końcu odpoczniemy... córcia miała kolki. faceta nie budziłam po nocy, bo ma ciężka pracę i chciałam żeby był wyspany. goście dalej przyjeżdżali bez zapowiedzi. któregoś dnia zadzwonili o godzinie 20, żeby przywieźć im dziecko. powiedziałam, że nie ma mowy, bo Mała jest po kąpieli i jest do spania.od tamtej pory trochę się uspokoiło. do momentu aż babcia wróciła. córcia dalej miała kolki, a ona wydzwaniala, że jedzie do mnie po dziecko, żebym ja się wysłała... nie ustalając tego ze mną. raz po naprawdę ciężkiej nocy, przysnęłan z córcia i obudziła mnie wejście kogoś do domu.... patrzę X z wnukiem. weszła sobie przez ogród, tarasem, bez płukania, DO DOMU MOICH RODZICÓW. Wtedy bardzo dobitnie dałam jej do zrozumienia, że przegina. wzięła ode mnie dziecko, a ja zawinęłam się i poszłam do pokoju, nie proponując jej nawet nic do picia. wydzwaniala do mnie prawie codziennie, żebym przywiozła jej dziecko. jeździłam tam co drugi dzień. zostawiłam jej Małą do momentu kiedy prosiłam ja, żeby nie wychodziła z nią na dwór w południe, bo było bardzo gorąco, a ona w temp. ok 42 stopni spacerowała sobie z dzieckiem po słońcu, bez czapki, ani nawet zarzuconej pieluchy. przestałam tam jeździć tak często i powiedziałam, że jak na ochotę, to niech przyjedzie, ale zadzwoni wcześniej. tak też się stało. tylko, że umawiała się ze mną w południe, a przyjeżdżała ok 20. ale ok, wyjechała. wróciła miesiąc temu. przez dwa tygodnie nie zadzwoniła do mnie ani razu, ode mnie nie odbierała, a chciałam żeby córcia ją chociaż słyszała, żeby się później nie bała. przyjechała, zadzwoniła, pojechałam. dziecko na widok dziadka zaczęło krzyczeć... ja na powitanie uslyszalam 'a Ty zaraz znów rodzisz?' olałam, nie chciałam zniżać się do jej poziomu... no i ten nieszczęsny sobotni wieczór. musiałam wyjechać w niedzielę o 4 rano, więc nie chcialam ciągnąć dziecka ze sobą, więc postanowiłam zostawcie córcię z babcią. wpadliśmy z chłopakiem na pomysł, żeby przetestować sytuację, jak dziecko będzie się zachowywać, bo w końcu będę jakieś 250km od domu... zostawiliśmy ja w sobotę wieczorem i poszliśmy sobie na kabaret. po 10 min tel, że dziecko płacze. powiedziałam co mają zrobić, żeby zu uspokoiła, dzwonię po 20 minutach - dziecko płacze. zostawiłam chłopaka, wsiadlam w auto i pojechałam. to co zobaczyłam złamało mi serce. moja córcia była sino koperkowa w czerwone plamy - od płaczu. nie.... ona nie płakała. ona musiała krzyczeć tam w niebo głosy. usłyszałam, czy na pewno chcę ją zobaczyć.... zabrałam ja na ręce i wszystko było ok... i nagle w moją stronę jak pocisk i zimny prysznic odleciały słowa "trzeba było częściej przewozić ja do mnie" umarłam... Tyle zapraszałam do nas. przez miesiąc od przyjazdu nie wpadli... ale to moja wina, bo ja im dziecka nie przywiozę... co zagięło mnie bardziej? to jak dziadek podszedł do dziecka z czarnymi łapami i zaczął wciskać swoje palce w jej rączki, a później przyszedł i usiadł koło niej śmierdzący od ropy. czekałam na mojego chłopaka który wróci z kabaretu... przebywając to samo u jego rodziców w domu. jego matka wyskoczyła do mnie z tekstem, że mam zabrać z pokoju chłopaka ten czerep, bo go wyrzuci, a kiedy powiedziałam, że to dziecka, to odpowiedziała mi, że ja to nie obchodzi. wyszłam i więcej nie wróciłam. dzisiaj zadzwoniła, że jedzie, ale powiedziałam, że ma nie przyjeżdżać, bo jesteśmy umówieni w gości do mojego brata, jak chce to jutro. i stało się... napisała do mnie siostra mojego faceta... że ponoć nie przyjedziemy do nich na święta. nie, nie pojedziemy. po1 mamy zepsute auto i do świąt go nie zrobimy, po2 to jest 200km, córcia ma problem z przejechaniem 60... po3 i dla mnie najważniejsze... 3 miesiące temu moja mama z X przeprowadziła rozmowę, żeby zrobiła święta na miejscu, bo ona przyjedzie tylko na tydzień i chciałaby żebyśmy byli wszyscy razem. zgodziła się. dziś jednak okazało się, że nie, bo jej córeczka nie zostawi teścia i ona musi jechać tam, bo chcę spędzić z nią święta. odpowiedziałam, że niestety ja nie jadę z dzieckiem nigdzie, ponieważ ta są pierwsze święta od 5 lat które spędzimy w komplecie, bo będzie moja mama, która i tak przyjedzie tylko na tydzień... i się zaczęło. babskiem, które odpoczynku coś do mnie cierpiało zarzuciła mi, że ja ich nie uznaje i źle traktuje i że mam dać dziecko mojemu facetowi, żeby z nią przyjechał i że nie jest wymówka niesprawne auto, bo ludzie jeżdżą gorszymi. a on jest też ojcem. jemu napisała to samo, że ma wziąć dziecko i jechać. skończyło się na tym, że to ja ich wszystkich trakuje źle i jak intryzów i mi wxiaciecznie nie pasuje (a to tylko dlatego,że raz jedyny o godzinie 20 powiedziałam, że nie przywiozę dziecka) mon facet nie odezwał się wcale... a ja... a ja po prostu potrzebowałam w końcu się komuś wygadać.
  •    
       

    #2
    Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

    Ciężka sytuacja... Obawiam się, że pani X jest osobą, która się nie zmieni. Z tego co napisałaś wynika, że ona po prostu Cię nie lubi. I myśle, że tylko Twój partner może załagodzić sytuację. Powinien być mężczyzną i trochę usadzić mamusię.

    Skomentuj


      #3
      Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

      O ile partner będzie w stanie zapanować nad mamusią. Po prostu współczuję.

      Skomentuj


        #4
        Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

        Wiesz co chyba każdy to przechodził mnie również teściowa nie lubiła i nie lubi zacznij swoje życie a nie patrz na ludzi

        Skomentuj


          #5
          Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

          nie możesz żyć pod czyjeś dyktando, ja nie wiem czy moja teściowa mnie lubi czy nie bo zachowuje się w stosunku do mnie dziwnie, ale mam to gdzieś. Nie z nią żyję tylko z jej synem i na szczęście, nie mieszkamy z nią.

          Skomentuj


            #6
            Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

            Masz rację, trzeba żyć na własnych zasadach.

            Skomentuj


              #7
              Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

              zawsze rodzina partnera będzie miała inne spojrzenie na to jak się z nim żyje ale to nie och sprawa, nie ich życie. Więc nie daj sobą sterować.

              Skomentuj

              •    
                   

                #8
                Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

                Po prostu współczuję
                penirium

                Skomentuj


                  #9
                  Odp: uciążliwa rodzina partnera, czy ja?

                  rodzina lubi się wtrącać ale najważniejsze to nie dać wejść sobie na głowę.

                  Skomentuj

                         
                  Working...
                  X